Czekając na wiosnę wyobrażałam sobie siebie w różnych sytuacjach, do których wiosna jest niezbędna. Widziałam siebie siedzącą w pełnym słońcu na balkonie, z książką i z herbatą a także przemierzającą na rowerze wszystkie ulubione miejsca, zapomniane trochę jesienią i zimą. Jednak ta wiosenna rzeczywistość okazała się póki co trochę inna od tej, o której śniłam i ma niewiele wspólnego z moimi o niej wyobrażeniami. Na balkonie spędziłam jedno, słownie JEDNO, popołudnie a ilość odbytych wycieczek rowerowych mogę policzyć posługując się palcami jednej ręki i wykorzystując tylko 3/5, dwa palce w dalszym ciągu czekają na swoją kolej.
Nie tak to miało wyglądać, już któryś rok z rzędu wiosna sobie ze mnie kpi. Mało sprzyjające warunki pogodowe nie pozbawiają mnie złudzeń, niestety optymizm sprawia, że na wiosnę jestem gotowa gdzieś tak od 21 marca. Tzn. my jesteśmy, ja i balkon. I jak tylko wyszło piękne słońce na dłużej niż na moment, to sobie balkon wysprzątałam, okna umyłam, wystawiłam suszarkę i kilka roślin, żeby było ładnie i zielono. Po godzinnej nieobecności zastałam na balkonie sajgon taki, że nie wiedziałam co zbierać najpierw - czy ubrania, czy kwiaty, czy przewrócony mały stolik. Domyślacie się pewnie, że wiosna była równie chwilowa co porządek na balkonie.
Niemniej jednak wykorzystując jeden w miarę ciepły ( nie mylić z wiosennym ) a co najważniejsze niedeszczowy dzień udało mi się spędzić trzy godziny w lesie, z czego dwie czytając. Nieciekawe chmury sprawiły, że bałam się oddalić od domu na zbyt dużą odległość. Nie zapominajmy, że byłam w środku lasu, bez szans na jakiekolwiek schronienie w przypadku gwałtownej zmiany pogody. Zatem rozsiadłam się wygodnie w jednym z ulubionych miejsc z książką i termosem pełnym najlepszego trunku i cieszyłam się wolnym czasem i tym, że mogę go spędzić w najfajniejszy sposób.
Teraz żyję pielęgnując pod powiekami posmak tego dobrego poniedziałku i nadal żyję myślą o tym jak mi wtedy było cudnie. Niech się tylko wiosna zacznie pełną parą bo dość mam już na nią czekania, potrzebuję przestrzeni, całych dni poza domem, zakurzonych od rowerowania łydek, słońca przebijającego przez korony drzew, motyli, świergotu ptaków i mojej ulubionej plaży nad Łabą. Niech wreszcie wolne dni będą wolne w najfajniejszy możliwy sposób i niech się dzieje magia życia poza domem.
Wiem, że las na mnie poczeka, że nie uciekną mi moje ulubione trasy a najfajniejsze miejsca będą czekały tak czy siak dokładnie w tym samym miejscu, gdzie je jesienią zostawiłam ale wiosna jest przecież krótka i zmienia się z dnia na dzień, łatwo jest te zmiany przeoczyć. A ja chcę się nimi cieszyć na spokojnie, wykorzystując każdą ku temu sposobność, lubię jak mi codzienność dawkuje emocje z umiarem, chociaż zachłanna jestem na życie jak nie wiem co. Teraz mam wrażenie, że mi wiosna umyka, niby wszystko w tym roku wcześniej, bo i magnolie, i rzepak, i bez, tylko słońce wyjątkowo opieszałe.
Macie jakieś skuteczne metody na to jak przywołać wiosnę?