Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

czwartek, 18 kwietnia 2024

Przemyślenia w połowie kwietnia, o braku wiosny głównie

 Czekając na wiosnę wyobrażałam sobie siebie w różnych sytuacjach, do których wiosna jest niezbędna. Widziałam siebie siedzącą w pełnym słońcu na balkonie, z książką i z herbatą a także przemierzającą na rowerze wszystkie ulubione miejsca, zapomniane trochę jesienią i zimą. Jednak ta wiosenna rzeczywistość okazała się póki co trochę inna od tej, o której śniłam i ma niewiele wspólnego z moimi o niej wyobrażeniami. Na balkonie spędziłam jedno, słownie JEDNO, popołudnie a ilość odbytych wycieczek rowerowych mogę policzyć posługując się palcami jednej ręki i wykorzystując tylko 3/5, dwa palce w dalszym ciągu czekają na swoją kolej.


Nie tak to miało wyglądać, już któryś rok z rzędu wiosna sobie ze mnie kpi. Mało sprzyjające warunki pogodowe nie pozbawiają mnie złudzeń, niestety optymizm sprawia, że na wiosnę jestem gotowa gdzieś tak od 21 marca. Tzn. my jesteśmy, ja i balkon. I jak tylko wyszło piękne słońce na dłużej niż na moment, to sobie balkon wysprzątałam, okna umyłam, wystawiłam suszarkę i kilka roślin, żeby było ładnie i zielono. Po godzinnej nieobecności zastałam na balkonie sajgon taki, że nie wiedziałam co zbierać najpierw - czy ubrania, czy kwiaty, czy przewrócony mały stolik. Domyślacie się pewnie, że wiosna była równie chwilowa co porządek na balkonie.



Poniższe dwa zdjęcia idealnie odzwierciedlają jaką mam w tym roku wiosnę: ta woda to nie rzeka a łąka...


Niemniej jednak wykorzystując jeden w miarę ciepły ( nie mylić z wiosennym ) a co najważniejsze niedeszczowy dzień udało mi się spędzić trzy godziny w lesie, z czego dwie czytając. Nieciekawe chmury sprawiły, że bałam się oddalić od domu na zbyt dużą odległość. Nie zapominajmy, że byłam w środku lasu, bez szans na jakiekolwiek schronienie w przypadku gwałtownej zmiany pogody. Zatem rozsiadłam się wygodnie w jednym z ulubionych miejsc z książką i termosem pełnym najlepszego trunku i cieszyłam się wolnym czasem i tym, że mogę go spędzić w najfajniejszy sposób.



Teraz żyję pielęgnując pod powiekami posmak tego dobrego poniedziałku i nadal żyję myślą o tym jak mi wtedy było cudnie. Niech się tylko wiosna zacznie pełną parą bo dość mam już na nią czekania, potrzebuję przestrzeni, całych dni poza domem, zakurzonych od rowerowania łydek, słońca przebijającego przez korony drzew, motyli, świergotu ptaków i mojej ulubionej plaży nad Łabą. Niech wreszcie wolne dni będą wolne w najfajniejszy możliwy sposób i niech się dzieje magia życia poza domem.


 Wiem, że las na mnie poczeka, że nie uciekną mi moje ulubione trasy a najfajniejsze miejsca będą czekały tak czy siak dokładnie w tym samym miejscu, gdzie je jesienią zostawiłam ale wiosna jest przecież krótka i zmienia się z dnia na dzień, łatwo jest te zmiany przeoczyć. A ja chcę się nimi cieszyć na spokojnie, wykorzystując każdą ku temu sposobność, lubię jak mi codzienność dawkuje emocje z umiarem, chociaż zachłanna jestem na życie jak nie wiem co. Teraz mam wrażenie, że mi wiosna umyka, niby wszystko w tym roku wcześniej, bo i magnolie, i rzepak, i bez, tylko słońce wyjątkowo opieszałe. 

Macie jakieś skuteczne metody na to jak przywołać wiosnę?


piątek, 12 kwietnia 2024

Wiosna w kawałkach i magnolie

W tym roku cieszę się wiosną fragmentami uzależnionymi - a jakby inaczej - od warunków pogodowych, które sprzyjają średnio. Miałam kilka lat na to, żeby zdać obie sprawę, że pogoda na północy Niemiec rządzi się swoimi prawami i cieplej jest kiedy powinno być chłodno a zimno, kiedy ciepło. 


 Drugą bolesną rzeczą jest fakt, że tych radosnych wiosennych momentów nie jest nawet na tyle dużo, żeby sobie z nich sklecić większą radość. I występują w takiej rozpiętości czasowej, że zanim nastanie kolejny w miarę ciepły dzień to ja już zdążę zapomnieć o poprzednim.




Wykorzystując sprzyjające okoliczności pogodowe byłam w tym roku w ulubionym miejscu nad morzem, spędziłam prawie cały dzień w lesie na rowerze, z czego dwie godziny czytając. Magnoliami, które widzicie na zdjęciu, też cieszyłam się między jednym deszczem a drugim, kiedy to w wielkanocną niedzielę na chwilę wyszło słońce. Wszystkie te dobre chwile to połączenie pogodowych przebłysków i mojej spontaniczności, która sprawia, że w kilka minut jestem gotowa do działania i życia z całych sił. Umiejętność wykorzystywania okazji to jedna z cech charakteru, które najbardziej u siebie lubię, kiedy zapala się we mnie jakaś iskra to nie ma zmiłuj.


Marzyły mi się magnoliowe kadry z niebieskim niebem występującym w roli tła, takie miałam marzenia na początku wiosny. Z upływem czasu marzyłam o tym, żeby przestało padać na tyle aby w ogóle udało się wyjść z domu z aparatem. A aparat mam nowy zatem póki co jestem na jego punkcie przewrażliwiona, solennie sobie obiecując, że o ten będę dbać żeby nie było tak jak z tym poprzednim. Chociaż w sumie o ten poprzedni dbałam średnio a służył mi przez dziewięć lat zmierzając się z plażami, lasami, górami, wydmami, wodą o różnym stopniu zasolenia, piaskiem pustyni, azjatycką ulewą a przede wszystkim z bałaganem w plecakach, w których go nosiłam. Tego nowego dopiero się uczę co pewnie widać na zdjęciach ale bądźcie wyrozumiali, wyrobimy się, i ja i aparat. Potrzebujemy tylko czasu i przygód.



Kwitnące drzewa magnolii to dla mnie jeden z najpiękniejszych oznak wiosny ale mam wrażenie, że z nimi jest tak jak z moimi pogodowymi przebłyskami. Chwilę po tym jak na drzewach pojawią się pąki, magnoliowe płatki już ścielą chodnik pod butami. Co roku się boję, że na magnolie nie zdążę, podobnie mam z rzepakiem.



Większość zdjęć w tym wpisie pochodzi spod najpiękniejszego magnoliowego drzewa w okolicy, nawet podczas mojej sesji co chwilę zatrzymywali się tam przechodnie albo rowerzyści, żeby zrobić kilka zdjęć. To drzewo to również mój magnoliowy barometr, na podstawie którego mogę zauważyć jakie postępy czyni wiosna, i czy robi je w ogóle. Ta magnolia jest ogromna, bardzo rozłożysta, w niektórych miejscach gałęzie sięgają tak nisko, że można się w nich skryć co dla osoby z metra ciętej jest czymś o niedającej się wycenić wartości.

Mimo braku wiosny w sercu mam ciepełko, bo wszystkie inne rzeczy sprzyjają. Najbardziej jednak cieszy mnie fakt, że pod koniec kwietnia wyruszam ku kolejnej przygodzie, do nowego kraju a jak wszystkie plany wypalą to te nowe kraje będą trzy, a co! Powodów do radości jak zawsze mam ogrom ale tradycyjnie poświęcę im osobny wpis. 

Przesyłam Wam wszystkim ogrom ciepłych pozdrowień, cieszcie się wiosną z całych sił, wykorzystujcie wszystkie ku temu okazje. Ja póki co czekam na tę moją, która przecież musi kiedyś przyjść no nie?


poniedziałek, 1 kwietnia 2024

Poranki jasne jak słońce

Wiosna w tym roku średnia i chociaż ta kalendarzowa zaczęła się już jakiś czas temu to jej początki nie wyglądają zachęcająco. Idzie ślimaczym krokiem i co tu dużo mówić trochę się ociąga. Zajrzałam sobie z ciekawości do zeszłorocznych wpisów i rok temu mniej więcej o tej porze prószył u mnie śnieg, dzisiaj pada deszcz. Na szczęście było już kilka całkiem ciepłych i słonecznych dni, które pozwoliły mi uwierzyć, że wiosna przyjdzie tak czy siak. 


To niezwykłe jak coś tak zwykłego jak słońce może sprawić, że dzień wydaje się piękny już od siódmej rano. Jeszcze na dobre nie zdążę się obudzić a już rozpiera mnie energia a harmonii cudownego poranka nie zakłóca nawet świadomość tego, że to jest normalny, roboczy dzień a nie że urlop albo niedziela.



W te najcudowniejsze od dawna poranki jeździłam do pracy wcześniejszym pociągiem i ze stacji chodziłam sobie wydłużając trasę, ciesząc się cudowną pogodą i niezwykłym spokojem miejsc, w których przez cały dzień panuje nieznośny gwar i tłok. Miałam ze sobą aparat i udawałam, że jestem turystką a nie kimś, kto właśnie lekkim krokiem zmierza sobie w stronę miejsca pracy.



Te poranne włóczęgi były dla mnie niepowtarzalną okazją do nacieszenie się jasnością dopiero co zaczynającego się dnia. Okazji tych było kilka zaledwie ale coś tam z tych pierwszych promieni uszczknęłam, po nich wrócił jesienny armagedon i trwa sobie niewzruszenie do dziś, nic sobie nie robiąc z kalendarza, który dzisiaj rano przewróciłam o kolejną stronę.



Plany na święta miałam zacne, ambitne i co tu dużo mówić, aktywne. Nie zrażały mnie nawet prognozy pogody, które nie pozostawiały złudzeń co do aury na świąteczne dni. Złośliwość losu zaśmiała mi się jednak prosto w nos i usadziła na sofie, najbardziej aktywną czynnością ostatnich trzech dni był sobotni wypad na nadmorskie wydmy i wczorajsze fotografowanie kwitnących magnolii. Kolejny tydzień ma być deszczowy przez siedem dni i jak już się kiedyś tam w przyszłości przejaśni to na magnolie może być za późno.


Wspominając zatem te minione czekam tęsknie na kolejne jasne poranki, ozłocone słońcem i rozświetlające dzień oszałamiająco niebieskim niebem. Dzisiaj zaczął się kwiecień, miesiąc dla mnie pracowity, pełen nowych wyzwań, pod koniec miesiąca czeka mnie szkolenie w Berlinie a zaraz po nim drugi tegoroczny zagraniczny wyjazd, tym razem ku słońcu, z nadzieją że mnie nie zawiedzie.

Życzę Wam wszystkim pięknego i wiosennego kwietnia, niech wreszcie pełną parą zacznie się wiosna. I tak tak, ja wiem, że kwiecień plecień, nie ma potrzeby pisać mi o tym w komentarzach. Moja wiara w cudowną i słoneczną wiosnę jest silniejsza niż wiara w porzekadła 😊.

Uściski.


czwartek, 21 marca 2024

Fornalutx. Zachwyty na każdym kroku

 Trochę mnie Fornalutx rozczarował, a trochę nie. Nie chodzi tu o urok ani o cudowny klimat wyciosanego z kamienia miasta ale o wielkość tej najbardziej znanej, fotogenicznej części z jakiej słynie. Ta najbardziej popularne, znane w internecie kadry tworzy zaledwie kilka poprzecinanych ze sobą uliczek, które kończą się nagle a po nich zaczyna ta zwyklejsza majorkańska zabudowa. Ci, którzy na zwiedzanie Fornalutx zaplanują sobie cały dzień mogą się srogo rozczarować, no chyba że pod uwagę wezmą otaczające miasteczko góry bo widoki co tu ukrywać zacne. Trasy wędrówkowe pewnie też.


Łatwo się ekscytuję i wpadam w euforię, wobec Fornalutx też miałam ogrom oczekiwań. Moje rozczarowanie wynika tylko i jedynie z wielkości miasteczka i jest efektem niewiedzy i słabego przygotowania się do wizyty tam. Zanim na dobre zaczęłam się ekscytować i z radości zaczerwieniły mi się policzki okazało się, że widzieliśmy już wszystko, niektóre miejsca nawet dwukrotnie. I że jest na tyle wcześnie, że możemy pojechać gdzieś jeszcze - co akurat okazało się zaletą bo plan na Majorkę mieliśmy napięty i po brzegi wypełniony miejscami, w których koniecznie musimy być.



Mimo wszystko nie mogłabym o tym miasteczku nie wspomnieć, chociaż w sercu mam niedosyty. Dla mnie było za krótko, co nie zmienia faktu, że cudnie a że byliśmy na tyle wcześnie, że jeszcze nie było tłumów, zauroczyłam się błyskawicznie. Niedosyt pojawił się trochę później, kiedy okazało się, że nie ma już co zwiedzać. A może to my za słabo szukaliśmy...



Już po pierwszym zdjęciu widać, że Fornalutx nie może się nie podobać, ba, łatwo się nim zauroczyć. Zbudowany z kamienia klimatyczny labirynt to skąpanych w słońcu, to ocienionych ulic oczaruje nawet te najbardziej odporne na piękno serca.


Łatwo odnieść wrażenie, że tutaj świat się zatrzymał, czego w sumie nawet byłam świadkiem. W świecie alarmów, wysokich ogrodzeń i antywłamaniowych okratowań wydarzyło się w Fornalutx coś, co trochę zbiło mnie z tropu. Na jednej z uliczek, w wielkiej donicy wylegiwał się kot co wyglądało tak słodko, że nie mogłam go nie pogłaskać. A jak już zaczęłam to nie mogłam przestać, nagrzana słońcem zwierzęca sierść to jest przecież przefantastyczne doznanie. W pewnym momencie podszedł do mnie pan, grzecznie przeprosił, delikatnie przesunął kotka i z doniczki, spod warstwy kamieni, wyciągnął klucz, którym zaczął otwierać drzwi najbliższego domu. Po czym puścił do mnie oko i powiedział, że to tajemnica i o tym kluczu wie tylko on. Ze śmiechem odpowiedziałam, że od teraz już nie 😊.



Nigdy nie przestanie mnie i zachwycać, i zadziwiać fakt, jakie wspaniałe roślinne dżungle potrafią wyczarować ludzie w miejscach i okolicznościach, w jakich o ogród ciężko. Rośliny cudnie współgrają z kamienną rzeczywistością i przełamują te raczej jednolite, chociaż ciepłe w barwie doznania.



Nie wiem z czego wynika fakt, że jestem taka tych podróżniczych doznań łakoma, nie umiem zadowolić się pięknymi momentami, ja muszę mieć cudowności liczone przynajmniej w godzinach, a najlepiej w dniach. Chwila i moment to dla mnie zdecydowanie za mało bo mam wtedy wrażenie, że nie widziałam wszystkiego. Miałam w planach nauczenie się umiaru ale cóż, idzie mi kiepsko, z dawkowania sobie doznań czerwonego paska nie będzie.



Fornalutx jest dowodem na to, że nawet na małej przestrzeni zmieści się dużo pięknych i dobrych doznań. Kompaktowe miasteczka w większości przypadków mają w sobie ogrom magii tak jakby klimatem chciały nadrobić swoją wielkość. A przecież małe jest piękne a mądrość ta sprawdza się w wielu dziedzinach życia. Tych podróżniczych też.

środa, 13 marca 2024

Wkrótce będzie przepięknie...

 ... a zalążki tych cudowności widać już niemal na każdym kroku. W przypływie energii spowodowanej zaglądającym przez okno słońcem z wielką radością rozpoczęłam pełną parą sezon rowerowy. Jako cel dzisiejszej wycieczki obrałam jedno z jezior, które mam w pobliżu, do plecaka zapakowałam książkę i herbatę. Ta środa zmieniła wszystko, zaingurowałam wszystko to za czym tak bardzo tęskniłam i swoją premierę miały dzisiaj moje trzy ulubione rzeczy - wycieczka rowerowa, pierwsza herbata wypita nad jeziorem i pierwsze w tym roku przeczytane na łonie natury rozdziały. Nie jest źle patrząc na to że nie ma jeszcze połowy marca. 




Kto ma wyobraźnię tak wybujałą jak ja albo jak ja pragnie już wiosny zobaczy magnolie!


Chociaż wiosna jest na takim etapie, że aby ją dostrzec potrzeba uwagi to jednak i ptaki, i powietrze, i lekki wiatr dobrze wiedzą, że to co w przyrodzie i w codzienności najpiękniejsze czai się tuż za rogiem i tylko czeka, żeby nas tym obdarować.




I kiedy tak sobie pomykałam na rowerze przez świat nie mogłam przestać się uśmiechać. Pierwsza wycieczka rowerowa otwierająca sezon na życie na rowerze zawsze bardzo mnie cieszy. Ale dzisiaj wyprzedziłam rzeczywistość i w tym radosnym uniesieniu cieszyłam się również wszystkim tym, co wkrótce ma nadejść.



Jeszcze trochę i zacznie się daleka od domu codzienność, wolne dni spędzane w najfajniejszy możliwy sposób, moje czekanie na wiosnę powoli dobiega końca, w głowie i w sercu słyszę teraz fanfary. Od razu też spieszę zaznaczyć, że i jesień i zima minęły mi w tym roku raz dwa, nawet nie zdążyłam się na nie obrazić, już dawno nie byłam tak bliska stwierdzenia, że jesień i zima są super i były mi w tym roku potrzebne.



Co tu ukrywać, upałów dzisiaj nie było ale jak już wsiadłam na rower to żadne moce ani żadne siły nie były w stanie mnie zatrzymać. Zawsze tak mam zaczynając nowy sezon rowerowy - mam tyle energii, że mogłabym nią obdzielić pół świata. Jest tu ktoś komu w tej chwili jej brakuje? Piszcie śmiało, z chęcią się nią podzielę.


Jeszcze trochę i zrobi się przecudnie, zazieleni się wszystko wokół, na długo znikną szare, ciężkie chmury. Powietrze będzie pachnieć tak, że niejednokrotnie zakręci nam się w głowach a słońce będzie naszym nieodłącznym towarzyszem. Nawet ta zwykła codzienność mierzona w dniach liczonych w roboczogodzinach przyniesie nam ogrom możliwości, przecież wiosną i latem po pracy jest jeszcze tyyyyyyyyle czasu i tyyyyyyyyle ciekawych rzeczy do zrobienia. Zatem wiosno nie zwlekaj, jestem na Ciebie gotowa, przywitam Cię najcieplej jak się da, już rozłożyłam ramiona którymi obejmę i ciebie i wszystko to co ze sobą przyniesiesz.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...