Będąc w Hiszpanii przynajmniej raz trzeba odwiedzić hiszpańskie targowisko (mercado ). I nie ma tu znaczenia, że nie mamy ochoty na zakupy bądź nasz budżet nie pozwala na jakiekolwiek transakcje walutowe. Bo czasami odnoszę wrażenie, że zakupy są na takim rynku sprawą drugorzędną - najważniejsza jest możliwość spotkania się ze znajomymi oraz wymiana plotek z sąsiadami. Na równi z handlem kwitnie tam bogate życie towarzyskie - zakupy najczęściej zaczynają się i kończą w tym samym miejscu - w barze. Rano kawa i śniadanie, po shoppingu kawa / wino / piwo lub obiad dla regeneracji sił.
Targowisko odbywa się raz lub dwa razy w tygodniu a stoiska rozstawiane są na zamkniętych tego dnia ulicach miasta ( najczęściej jest to jedna lub dwie dzielnice ). Chociaż bywa i tak, że raz w tygodniu w targowisko zamienia się największy w mieście park a parkowe alejki wyznaczają “szlak handlowy”.
Kupić tutaj można dosłownie wszystko, oprócz owoców i warzyw można wrócić do domu z dywanem, sprzętem AGD, bielizną, biżuterią, ubraniami, butami, zabawkami dla dzieci, meblem do domu, materiałem na nową sukienkę, siatką pełną kolorowej włóczki, nową pościelą, koszulką z Messim lub Casillasem, płytą z hiszpańskimi hitami i pirackimi kopiami najnowszych filmowych hitów. Każdy znajdzie coś dla siebie. Wybór przeogromny a ceny niższe niż w sklepach ( aczkolwiek czasami jakość produktów pozostawia wiele do życzenia ). Co nie zmienia faktu, że czasem uda się kupić fajną i niedrogą rzecz.
Największa zaleta kupowanych na bazarze owoców i warzyw jest powszechnie znana i jest wspólna dla wszystkich targowisk, nie ważne gdzie i w jakiej szerokości geograficznej robimy zakupy. Za cenę niższą niż w sklepie możemy kupić owoce i warzywa prosto od rolnika. Większość została zerwana krótko przed tym zanim trafiła na bazarowe stoisko.
Moje ulubione stoiska to te, które rozbudzają zmysły - głównie smaku. I przyznać się muszę, że miłością bezgraniczną darzę te, które dają możliwość degustacji. Tu oliwki, tam kawałek jamona ( hiszpańska szynka ), w międzyczasie jeszcze plasterek koziego sera a na koniec kawałek super słodkiej mandarynki zerwanej rano tego samego dnia. Nie mogę przejść obojętnie obok nawoływań rubia, rubia i wyciągniętych w moją stronę rąk z przysmakami. Łakomstwo w najczystszej postaci. W związku z powyższym jeśli chodzi o mnie to w dniu targowym śniadanie można sobie darować.
Jeden z moich faworytów - oliwki w najróżniejszych smakach, różnorodnych zalewach i nadziewane m.in. migdałami, papryką, anchoa i wędzonym łososiem. Koło takiego stoiska nie umiem przejść obojętnie, na całe szczęście charakterystyczny zapach jest najlepszym drogowskazem i nie pozwala pominąć oliwkowego kramu.
Ryby na wiele sposobów - świeże, wędzone, suszone i peklowane.
Szynka, kiełbasa i wspomniany wcześniej jamon ( to ta świńska noga w specjalnym uchwycie ) - sprzedawany w plastrach a niektórzy sprzedawcy z krojenia jamona potrafią zrobić prawdziwe show. Z wyglądu i smaku przypomina szynkę parmeńską.
Zioła, przyprawy, herbata, miód, bakalie, orzechy i słone przekąski.
Hiszpańskie sery, m.in. owcze i kozie.
Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli okazję odwiedzić hiszpański targ to nie zastanawiajcie się czy warto skorzystać. Ja Was zapewniam, że warto. Jest smaczny, aromatyczny, kolorowy i głośny. Taka esencja hiszpańskiego handlu i jednocześnie uczta dla zmysłów. Jeżeli częstują, to bierzcie i jedzcie :). Smacznego.