Szybko szybko bo czas leci i jak siebie znam to ten wpis pojawiłby się w połowie roku. Jak widać czasem jednak potrafię się zmobilizować i opublikować coś co jest w miarę świeże jeśli chodzi o wrażenia. Chociaż w sumie jeśli wpis z wigilijnego wypadu do Lubeki potrafiłam opublikować przed Wielkanocą to opisanie wrażeń z jarmarku bożonarodzeniowego w pełni lata byłoby jak najbardziej w moim stylu.
Na spełnianie marzeń nigdy nie jest za późno nawet jeśli są one tak prozaiczne jak to było u mnie w tym przypadku. Już od jakiegoś czasu chciałam odwiedzić jarmark bożonarodzeniowy. W okresie świątecznym blogosfera jest pełna "jarmarcznych" wpisów a ja czytając o nich wpisywałam je co raz wyżej na listę podróżniczych celów.
W tym roku odwiedziłam jarmark bożonarodzeniowy w Hamburgu. Moje wyobrażenia o takim miejscu były oparte na idyllicznych zdjęciach w internecie, gdzie drewniane straganiki pokryte były białym puchem a przechodnie ogrzewali ciało i ducha grzanym winem. Ja chciałam tak samo a jeśli mam być szczera to udało mi się zrealizować jedynie tę część dotyczącą wina.
Byłabym niesprawiedliwa gdybym się nie przyznała, że pogoda też się starała zrealizować punkt dotyczący białego puchu. Chwilę przed tym jak się zdecydowaliśmy, że pora wracać do domu zaczął padać śnieg który niestety znikał w mgnieniu oka. Przez moment było magicznie a mnie nawet udało się poczuć magię zbliżających się Świąt.
Jarmark Bożonarodzeniowy kojarzy mi się z dziesiątkami kolorowych lampek i światełek, rozbłyska lampionami oraz ogniem ze świec i ognisk służących do ogrzania się. Dlatego jedyną opcją jaką brałam pod uwagę był spacer po zmroku ( czyli w przypadku grudnia po 16-tej :) ).
Miałam dwa podejścia do jarmarku. Za pierwszym razem było tak tłoczno, że niektóre alejki były zakorkowane nieruchomym tłumem a wydostanie się z takiej stałej masy było naprawdę trudne. Poza tym było tak zimno, że jedyne o czym mogłam myśleć to o wypiciu czegoś ciepłego ( więc może by tak winko? ). Nie zabrałam ze sobą rękawiczek a na myśl o wyciągnięciu rąk z kieszeni i robieniu zdjęć miałam ochotę albo wrócić do domu albo poszukać wsparcia w postaci "ogrzewaczy" różnego typu ( więc czemu nie winko? ).
Z przeprowadzonych przeze mnie obserwacji wynika jasno, że stoiska serwujące grzane wino i ciepłe posiłki cieszyły się największą popularnością i charakteryzowały największym tłumem.
Drewniane zabawki są przecudne i doskonale wpasowują się w klimat Świąt. Mogłabym mieć gdzieś na półce taką kolekcję tych przesympatycznych brodaczy.
Nie jestem w stanie konkretnie określić wrażeń z jarmarku. Z jednej strony było świątecznie i magicznie a niektóre stoiska pozwalały przenieść się w dziecięcy świat baśni. Przez cały teren jarmarku nad głowami odwiedzających jeździła mini kolejka z kolorowymi wagonikami dźwięczącymi świąteczną muzyką. A codziennie o godz. 16, 18 i 20 nad jarmarkiem przelatywał Święty Mikołaj ( prawdziwy! ) i ze swoich sań ciągniętych przez zaprzęg reniferów pozdrawiał wszystkich i składał świąteczne życzenia.
Popatrzcie np. na te domki u góry. Mogłabym zamieszkać w jednym z nich. Wiem, że mają przypominać niektóre niemieckie miasteczka ale mi od pierwszego na nie spojrzenia kojarzą się z Alzacją.
Taki jarmark to przykład na to, że miejsca w których można kupić przysłowiowe mydło ( po lewej u góry ) i powidło mają się dobrze i cieszą się wielką popularnością. Najbardziej zdumiały mnie stoiska, które ze świętami nie miały nic wspólnego a sprzedawane na nich wyroby można kupić wszędzie za cenę o połowę niższą. No właśnie, ceny to druga z rzeczy które mnie zaskoczyły. Wiem, że atmosfera takiego jarmarku wprowadza w fajny nastrój sprzyjający również wydawaniu pieniędzy, bo i Święta niedługo i taki jarmark raz w roku ( sama byłam tego ofiarą :) ), niemniej jednak cenniki trochę wygórowane. A dwie ulice dalej za jarmarkiem można było kupić taką samą rzecz kilka euro taniej.
Moimi ulubionymi stoiskami były zdecydowanie te spożywcze ( mówcie mi powsinoga obżartuch ). Nie mogłam wyjść z podziwu czego można dodać do musztardy, miodu, sera czy czekolady a przy tym uzyskać naprawdę pyszny smakowo efekt. No i hitem jak dla mnie jest grzane wino ( którego jestem fanką od lat ) a które jest jak dla mnie jednym z najlepszych "dań" kuchni niemieckiej i stoi na podium razem z preclami i pączkami z ajerkoniakiem.